Recenzje

[2014] Curly Heads "Ruby Dress Skinny Dog"

Z zespołem Curly Heads po raz pierwszy zetknęłam się kilka lat temu, oglądając jeden z odcinków programu „Mam Talent”. Nie pamiętam już dokładnie, czemu chłopacy nie przeszli dalej, ale kojarzę, że jurorzy chcieli dać szansę wokaliście młodej grupy. Wykonawcą tym był Dawid Podsiadło, który, jak wtedy nie porzucił swoich przyjaciół, tak teraz, po wielkim solowym sukcesie (zbudowanym nie tyle udziałem w „X-Factorze”, co wydaniem świetnej płyty) nie odcina się od Curly Heads, ale wraca do kolegów, by jak równy z równym, stanąć z nimi w studiu i nagrać jedną z najciekawszych polskich płyt 2014 roku.

Ciężko pisać recenzję debiutanckiego długogrającego krążka Curly Heads i nie wspomnieć ani słowem o chłopaku, który złapał za mikrofon i jest głosem zespołu. Dawida Podsiadło wszyscy zapewne doskonale znają, bo jest jednym z najbardziej obiecujących artystów młodego pokolenia. Co zresztą pokazała jego solowa płyta „Comfort and Happiness”, która ze sklepowych półek zniknęła w szybkim tempie. Recenzując jego debiut, nie raz nie dwa dręczyły mnie wątpliwości: on naprawdę ma 20 lat? A przypadkiem nie jest zmęczonym życiem 40-latkiem? Jego muzyka jest niesamowicie dojrzała jak na jego rzeczywisty wiek. Wydawało mi się, że znam Dawida. Widziałam w nim ciągle tego samego nieśmiałego wokalistę, któremu daleko do muzycznych szaleństw. Jak bardzo się pomyliłam, pokazuje nam album Curly Heads „Ruby Dress Skinny Dog”.

Tak jak Podsiadło na „Comfort and Happiness” serwował nam wyciszone, spokojne kompozycje, tak muzyka jego zespołu zmierza w zupełnie innym kierunku. Jest rockowo, jest głośno. Gitary szaleją, perkusista nie oszczędza swego instrumentu, Dawid się wydziera – wszystkie te czynniki tworzą album ostry, pełen młodzieńczego buntu, ale nie pozbawiony melodyjności i przebojowości.

Album „Ruby Dress Skinny Dog” otwiera lekka indie rockowa piosenka „Love Again”, która jest tylko wstępem do muzycznego młodzieńczego świata Curly Heads. Ostrzej robi się już od pierwszych sekund utworu „Reconcile”, który kojarzy mi się ze starszymi albumami Kings of Leon (te zadziorne, szorstkie zwrotki!). Świetnie prezentuje się następująca po singlu kompozycja tytułowa. Rytmiczna, wspaniale zaśpiewana i, co najważniejsze, trzymająca w napięciu do ostatnich chwil. Należy do moich ulubionych momentów albumu „Ruby Dress Skinny Dog”.

Na debiutanckim krążku Curly Heads mocnych, zachwycających piosenek jest jednak więcej. Do gustu szybko przypadło mi intrygujące, ciężkie „Diadre”, charakteryzujące się nieco mrocznym klimatem. Cenię również zróżnicowane „Till You Got Me”, w którym to zespół połączył delikatne, spokojne dźwięki z wibrującymi, hałaśliwymi melodiami. Na uwagę zasługują również „Synthlove”, w którym Dawid zdziera sobie gardło aż miło; oraz eksperymentalne „M.A.B”, gdzie zastosowano ciekawy efekt – podwojono głos wokalisty, otrzymując kosmiczny wręcz efekt.

Jeśli chodzi o pozostałe piosenki, wstydu i zawodu nie ma. Niespokojne, żywiołowe „Burning Down”; rozkręcające się pod koniec propozycje w postaci „HouseCall” i „Midnight Crash” czy w końcu sympatyczne, momentami chóralnie odśpiewane „Noadvice” są utworami, które do gustu z pewnością przypadną niejednej osobie.

Z polską muzyką od dawna mam taki problem, że w wielu solistach czy zespołach nie widzę indywidualności, lecz zestaw cech zapożyczonych od zagranicznych gwiazd. Młodzi artyści zaczynają na szczęście tworzyć swój własny muzyczny świat. Nie inaczej jest z Curly Heads, których piosenkom blisko do dokonań Arctic Monkeys czy The Strokes, jednak słuchacz nie ma poczucia, że sięga po rodzimą kalkę grup z Wysp Brytyjskich. Choć trzeba przyznać, że „Ruby Dress Skinny Dog” z powodzeniem mogłoby być promowane na brytyjskim rynku.

Dawid Podsiadło w ubiegłym roku zaimponował mi swoimi autorskimi nagraniami. Wokalistę podziwiać dziś mogę nie tylko za autentyczny talent, ale także skromność i pokorę, które pozwoliły mu wrócić do Curly Heads. Mogło stać się w końcu inaczej – podbudowany solowymi sukcesami i popularnością frontman mógł wybrać pławienie się we własnym blasku. Tymczasem w polskim zespole tak wszystko fajnie zagrało, że nie ma się poczucia, że ktoś wychodzi przed szereg. Każdy jest równy. I to podoba mi się najbardziej. Gratuluję chłopakom płyty na wysokim poziomie. A nawiązując do tytułowego psa – rasowe dzieło.

Autorem tej recenzji jest współpracująca z nami Zuziio

Co o tym sądzisz?

Podekscytowany
0
Szczęśliwy
0
Kocham
0
Nie wiem
0
Raczej słabo
0

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Więcej w:Recenzje

Sprawdź również: