Recenzje

[2014] Iggy Azalea "The New Classic"

Ma dopiero dwadzieścia trzy lata, pochodzi z krainy kangurów i naprawdę nazywa się Amethyst Kelly, choć występuje pod pseudonimem Iggy Azalea. Jako nastolatka zapragnęła zostać raperką i, by zrealizować swoje marzenia, przeniosła się do Stanów Zjednoczonych. Debiutancki album zapowiadała od 2011 roku. Problemy z wytwórnią spowodowały, że data premiery krążka ciągle się zmieniała. Szkoda trochę, że Iggy, która pozuje na pewną siebie i zadziorną kobietę, nie zdecydowała się na najbardziej radykalne działanie – umieszczenie swojej gotowej płyty w Internecie by pokazać, kto tu rządzi.

 Patrząc na młodą raperkę nasuwają mi się skojarzenia z Eminemem. Podobnie jak autor takich przebojów jak „Stan” czy „Lose Yourself” ma ona jasny kolor skóry, a każdy dobrze wie, że rap jest domeną czarnoskórych. Oni mają to po prostu we krwi. Eminema z Iggy łączy jednak tylko kolor skóry i rymowanie. Samobójstwem byłoby postawienie ich na jednej półce. Eminem to legenda. Jego piosenki potrafią poruszyć każdego. I fana rapu, i rocka, i soulu. Z utworów Iggy najbardziej będą zaś zadowolone osoby, które uwielbiają proste, chwytliwe utwory, które mogą sprawdzić się na niejednej imprezce.

Za każdym razem, kiedy sięgam po jakiś album, zwracam szczególną uwagę na jego tytuł. Nie inaczej było w przypadku debiutu Iggy. „The New Classic”? Jak duże trzeba mieć ego, by określić swoją muzykę mianem klasyki? Poczekałabym z tym jakieś dwadzieścia lat i wtedy spytała, czy utwory Azalei zmieniły coś w postrzeganiu przez nas muzyki i miały wpływ na kolejne pokolenia muzyków. Tym bardziej, że młoda raperka koła nie wynalazła. Jej piosenki w dużej mierze są połączeniem lekkiego hip hopu, muzyki tanecznej elektroniki. Ciekawszy miks tych gatunków zaprezentowała nam już parę lat temu Nicki Minaj. Za Iggy stoi jednak to, że momentami stara się urozmaicać je innymi dźwiękami.

Rapujące dziewczyny to wciąż rzadkie zjawisko. Azalea już na początku swojej muzycznej kariery zaliczona została do grona trzech kobiet, które mogą namieszać w hip hopie. Obok niej postawiono dużo obiecującą lecz mało robiącą Azealię Banks oraz Angel Haze, która pod koniec ubiegłego roku wydała debiutancki longplay. Jednak jakże inny od tego, co proponuje nam Iggy! Jej „Dirty Gold” to płyta oparta na ciężkich przeżyciach artystki; naładowana emocjami. Czego niestety nie można powiedzieć o „The New Classic”. Uderzyło mnie to, że w każdej piosence Iggy brzmi tak samo, jakby w ogóle nie miała uczuć.

Zaczyna się bardzo dobrze. W „Walk the Line” Azalea łączy rap ze śpiewem oraz hip hop z r&b tworząc kawałek, który dobrze wypadłby jako duet Missy Elliott z Ciarą. Podoba mi się, że Iggy nie zaatakowała nas agresywną elektroniką, lecz skierowała swe kroki do muzyki początku XXI wieku. Podobnie mogłabym napisać o spokojniejszym, zmysłowym, nieco futurystycznym „Don’t Need Y’all”, którego podkład muzyczny dodatkowo brzmi jak spod ręki S O H N’a, za co Iggy powinna na kolanach dziękować swoim producentom.

Trochę żałuję tego, jak w „100” potraktowana została gitara akustyczna. Poprzecinano ją bowiem elektronicznymi wstawkami. Szkoda, że Iggy nie pokusiła się o nagranie takiego właśnie akustycznego kawałka. Byłoby to dużo ciekawsze. Ziewam również, kiedy słucham typowo radiowej kompozycji „Change Your Life”, w której gościnnie pojawia się T.I. Mianem piosenki radio friendly określić również możemy „Fancy”, które jest duetem Iggy z Brytyjką Charli XCX. Obie dziewczyny stworzyły fajny, zadziorny kawałek, którego początek brzmi jak przyklejony z „Melt” Chet’a Fakera a sama Charli XCX kojarzy mi się z Gwen Stefani. Samą piosenkę możemy, trochę na wyrost, nazwać nową wersją „Hollaback Girl”. Charli XCX nie jest jedyną piosenkarka, jaka wsparła wokalnie Iggy. W napisanym przez Katy Perry „Black Widow” (które brzmi jak odświeżona wersja „Dark Horse”) udziela się Rita Ora.

Warto sięgnąć po utwór „Impossible Is Nothing”, którego początek kojarzy mi się z filmami fantasy. Intrygująco rozpoczyna się również „Goddness”, w którym to Azalea próbuje nas przekonać, że nie straszne są jej ostrzejsze dźwięki. Posłuchać da się też electropopowego „New Bitch”.

Niestety, na „The New Classic” nie zabrakło piosenek, które przyprawiają mnie o ból głowy, brzucha i ucha. Do tej grupy zalicza się przede wszystkim przeładowane komputerowym brzmieniem „Fuck Love”, które z pewnością zainteresowałoby Nicki Minaj. Piosenka ta w wykonaniu raperki z Trynidadu i Tobago wypadła by z pewnością zabawnie. W wersji Iggy po prostu irytuje swą taniością. Nie jestem również fanką singla „Work”, a szczególnie takich fragmentów tego kawałka, w których głos Azalei poddany został sporej obróbce. „Lady Patra”, z gościnnym udziałem jamajskiego artysty Moavado (który przemycił do tej piosenki nieco karaibskiego słońca i wpływów reggae) jest niestety koszmarkiem.

Słuchając „The New Classic” nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że Iggy starała się aż za bardzo. Nie pozwoliła sobie na odrobinę luzu, który, moim zdaniem, jest potrzebny w hip hopie. Sprawiło to też, że każda piosenka zarapowana jest w niemalże identyczny sposób, różni się jedynie szybkością wyrzucania z siebie słów przez Iggy. I tu kolejna uwaga – dziewczyno, szybciej! Spraw, bym rozdziawiła usta ze zdziwienia, że można tak szybko mówić. Ogólnie rzecz ujmując, „The New Classic” nie jest płytą, która zmieniłaby moje muzyczne przekonania. Nie będzie to klasyką, ale jak Iggy odważniej sięgnie po inne gatunki i zmiesza je ze swoim stylem, będzie dobrze.

Najlepsze utwory: Walk the Line, Don’t Need Y’all, Goddness

Najgorsze utwory: Fuck Love, Work, Lady Patra

Więcej recenzji autorstwa Zuziio:

recenzje

Co o tym sądzisz?

Podekscytowany
0
Szczęśliwy
0
Kocham
0
Nie wiem
0
Raczej słabo
0

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Więcej w:Recenzje

Sprawdź również: