Recenzje

[2014] Justyna Steczkowska "Anima"

Justyna Steczkowska, która muzyczną karierę rozpoczęła w latach 90., jeszcze niedawno była mi wokalistką całkiem obojętną. Zresztą – jak cała polska scena muzyczna, pełna klonów zagranicznych gwiazd. Zmienić to myślenie starają się młodzi twórcy, którzy nie oglądają się na innych i próbują tworzyć swój własny świat. A co ze starszymi artystami? Mają dość odwagi na zmiany i przełamywanie schematów? Na wychodzenie ze swoich skorup? Przykład Justyny Steczkowskiej pokazuje, że na muzyczną ewolucję i metamorfozę nigdy nie jest za późno.

Muzyka polskiej wokalistki nigdy nie była mi szczególnie bliska. Kilka singli znałam, ale nie spieszyło mi się z poznawaniem jej studyjnych albumów. Dlatego też do „Animy” podchodzę z dystansem, na zimno. Bez oczekiwań, bez marzeń i życzeń. Co będzie to będzie, myślę sobie. Nawet nie chciało mi się sprawdzać, jak nowy album Steczkowskiej przyjęty został przez polskich słuchaczy i krytyków. I, szczerze mówiąc, dobrze zrobiłam, bo inaczej tej płycie nie udałoby się mnie tak zaskoczyć.

Anima” nie jest lekkim popowym albumem. To raczej wciągająca podróż wgłąb tajemnic ludzkiej duszy, przy trip hopowych, zmysłowych a przede wszystkim wielowymiarowych dźwiękach, i ładnych wokalach.

Zaczyna się najlepiej, jak tylko mogło. Utwór „Terra” to epicka wręcz kompozycja, w której spotykają się elektroniczne elementy, orkiestrowe melodie i niemalże woodkidowe bębny. Wspaniale brzmi również kolejna propozycja artystki – przestrzenne „Wybaczcie mnie złej”. Nocny klimat siada nieco przy kołyszącym, zwiewnym „Leć”, by w pewnym stopniu na nowo odrodzić się za sprawą bujającego, miłosnego muzycznego opowiadania „Szachmistrz”.

Do najlepszych nagrań na „Animie” należy prosty tekstem, ale cechujący się aranżacyjnym bogactwem „Pryzmat”. Powolna, senna kompozycja potrafi przenieść słuchacza w inny wymiar. Chyba nie przesadzę, jeśli napiszę, że kolejna propozycja Justyny – „Kochankowie syrenki” – zabiera nas… na klubowy parkiet. Mocny bit ładnie kontrastujący z łagodnym wokalem artystki tworzy numer, o którym długo się nie zapomina. Bardziej klasycznie (piękne smyczki) i tylko trochę mniej nowocześnie robi się w spokojnym „To co jest ci dane”, lirycznym „Tam” (niczym kołysanka!) oraz refleksyjnym „Nie jestem tym kim byłam”. Tytuł drugiej kompozycji najlepiej oddaje nastrój i brzmienie albumu „Anima”.

Nie jestem tym kim byłam, mój anioł o tym wie, zamykam jego oczy i płynę w dół przez mgłę.

Ostatnie dwie piosenki zaskakują. Tytułowy utwór to instrumentalna, piękna, filmowa wręcz kompozycja. „High Heels” to jedyny anglojęzyczny numer na albumie. Justynie towarzyszy w nim Pati Yang. Jest to wyrazista, elektroniczna piosenka z pazurem, pełna seksapilu i swego rodzaju elegancji.

Justyna Steczkowska ma dwa oblicza. Jedno z nich zasiada, m.in. obok Edyty Górniak, w fotelu jurora w (nudnym) telewizyjnym talent show „The Voice of Poland”, którego promocja w mediach opierała się na wzajemnej niechęci obu wokalistek. Widzowie, którzy liczyli, że poleje się krew, mocno musieli się zawieść. Drugie oblicze wykracza poza ramy komercyjnego show. To Justyna-artystka, która nie boi się eksperymentować i tworzyć muzykę, która nie odnajdzie się w radiowym eterze. „Anima” nie jest trudną płytą. Co najwyżej taką, do której należy podejść więcej niż raz. Wyobraźnia mi podpowiada, że tak mogłaby brzmieć następna płyta Kate Bush, gdyby tylko ta chciała pokazać nam swoją elektroniczną, nowoczesną twarz.

Autorem tej recenzji jest współpracująca z nami Zuziio

Co o tym sądzisz?

Podekscytowany
0
Szczęśliwy
0
Kocham
0
Nie wiem
0
Raczej słabo
0

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Więcej w:Recenzje

Sprawdź również: