[2017] Kesha – „Rainbow”
Keshy chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Od swojego komercyjnego debiutu Animal w 2010 trzęsła rynkiem muzycznym. Jednak od wydania ostatniego albumu, „Warrior” minęło już 5 lat.
Przerwa ta nie wydarzyła się bez przyczyny. Piosenkarka ma za sobą bardzo trudny okres.
Pomimo tego, że jak sama mówiła, wiele łez wypłakała nagrywając i tworząc materiał na nowy album „Rainbow„, na którym się dzisiaj skupimy, jest to zdecydowanie powrót w wielkim stylu.
Album dość wyraźnie dzieli się na dwie części. Pierwsza z nich niesie za sobą bardzo silne przesłanie.
Znajdowanie wewnętrznej siły, rozliczanie się z demonami i przeszłością jest dużą częścią tego materiału.
Już od dwóch pierwszych utworów czuć ten klimat. „Bastards” oraz „Let 'Em Talk” choć różnią się drastycznie stylem podkładu to obie mocno podkreślają konieczność manifestowania swojej osobowości, nie uginania się przed nikim i bezkompromisowego dążenia do własnych celów, pomimo, że większość ludzi, których spotkamy na swojej drodze pewnie nie będzie nam kibicować.
Kiedy już mówimy o utworach pełnych mocy nie sposób zapomnieć o pierwszym singlu z płyty czyli „Praying„. Jest to zdecydowanie jeden z najbardziej wymownych punktów na albumie. Jawne rozliczenie z przeszłością, akceptacja krzywdy.. Podmiot zdaje się mówić „nie zapomnę ale wybaczam”. Niesamowicie naładowana emocjami ballada daje nam, słuchaczom, możliwość wglądu w to co obecnie dzieje się w sercu autorki.
Kolejny singiel z płyty, „Woman„, jest idealnym przejściem z jednej „strony” albumu na drugą. Łączy w sobie ważne przesłanie dotyczące samodzielności, samowystarczalności i niezależności kobiety w tym męskim świecie z zabawną, żywą formą i melodią. Przy spokojnym przesłuchaniu zmusza do refleksji ale zdecydowanie nadaje się również do tańczenia i śpiewania na imprezie.
Imprezowe lekkie klimaty to również „Boots” i „Boogie Feet” nie jest to jednak ten rodzaj utworów imprezowych, który sprawdza się tylko w klubowych okolicznościach. Zdecydowanie można ich też z przyjemnością słuchać w domu, na przykład przy sprzątaniu. Nadal są to dobre piosenki.
Czymś co może zaskakiwać to delikatne zabarwienie albumu wpływami muzyki country. Nieśmiało wspomniany już w „Boots” motyw jest zdecydowanie wzmocniony w następującym zaraz po nim „Old Flames Can’t Hold A Candle To You” czy w utworze „Hunt You Down„.
W tym drugim wyraźnie słychać w podkładzie wpływ Johnnego Casha i jego „I Walk The Line„, do którego w pewnym momencie delikatnie nawiązuje nawet tekst utworu.
„Old Flames…” natomiast to, aż dwie niespodzianki w jednej. Jest to kolejne nawiązanie do muzyki country. Gościnnie pojawia się tam bowiem jedna z najbardziej rozpoznawalnych postaci gatunku Dolly Parton. W latach 80′ to właśnie ona oryginalnie wykonywała ten utwór, napisany, uwaga, tu wspomniana druga niespodzianka, przez mamę Keshy, Pebe Sabert! Utwór został jednak znacznie przearanżowany. Dzięki nadaniu mu nowoczesnego, pop-rockowego brzmienia naprawdę wiele zyskał.
Album jako całość jest świetny. Pięknie, płynnie prowadzi nas przez to co artystka chciała nim przekazać. Kesha zdecydowanie znalazła w sobie siłę i odbudowała się po trudnych doświadczeniach. Nie boi się pokazać, że ma lub miała swoje słabości ale podnosi się i jest gotowa walczyć dalej. „Rainbow” aż wibruje od mocy. Nie takiej wymuszonej czy udawanej ale szczerej, nabytej przez ból i porażki. Jest widoczna zarówno w przesłaniu tego albumu jak i w samym głosie wokalistki, który wreszcie miał szansę zabłysnąć na pierwszym planie.
Adrianna Małolepszy