Duet ze stolicy wraca po trzech latach od debiutu z nowym krążkiem, od którego może zależeć ich krajowi sukces. Mogło być nic… ale jest dużo do powiedzenia.
Na początek… w skład Kwiatu Jabłoni wchodzi przede wszystkim rodzeństwo Kasia i Jacek Sienkiewicz – dzieci lidera Elektrycznych Gitar. Wiedzieli, że będą stawiać kroki w muzyce folk-popowej; osobiście jeden z moich ulubionych. I chociaż nie mają w sobie tyle światowości co Phoebe Bridges, ale za to mają powiew słowiańskości zmalowany na tle nowoczesności.
I tak… Ich początek nadszedł w 2018 roku, szybko również wydali swój pierwszy singiel Dziś późno pójdę spać, a w 2019 debiutancki krążek zatytułowany Niemożliwe. Ja w tamtym czasie jeszcze tak nie odkrywałem muzyki, nie grzebałem jak dziś, więc nie natknąłem się na duet w tamtym okresie. Zabrałem się za ich album, który miał mi obiecać polski folk pop na wysokim poziomie, lecz pozostawił mnie jedynie w niesmaku. Teraz, kiedy mogę sobie porównać dwa albumy, to dochodzę do wniosku – to była zaledwie rozgrzewka.
Przechodząc już do podmiotu tej recenzji, Mogło być nic jest czymś co chce połączyć mainstream z alternatywnym, organicznym dźwiękiem. I mam wrażenie, że przy dobrej promocji duet mógłby wydobyć z albumu niejeden hit radiowy. Słowiańskość bijąca z albumu jest silna, ale nie natarczywa. Nie dostajemy nordic folk music, tylko namiastkę tego, wciąż więcej niż to co dostaliśmy na debiucie. Ta namiastka stacza, żeby poczuć się naprawdę dobrze; na mnie działa to na miarę oczyszczenia, uspokojenia się z nerwów.
Nie można odmówić im również ślicznych głosów, choć czasem mało pokazują swoje zdolności poza beltowaniem, jedynie czasem Kasia stosuje voice runs. Może to nawet i dobrze, żebyśmy nie dostali przekoloryzowanego materiału, który właściwie łatwo jest zrobić źle. W moim odczuciu starali się zrobisz wszystko na miarę swoich możliwości, ale na ten moment słyszę rozwój. Większa pewność, lepsza synergia.
Co do tekstów to mam nadal ten sam problem, lecz tu raczej nie chodzi o obiektywne spojrzenie, a subiektywne skrzywienie przy ich kołyskowo-poetyckim stylu. W sensie, jestem w stanie ich zrozumieć, ale całość czasem przypomina kołysankę dla dziecka, albo śpiewanie podczas biwakowania, przy ogniu (co wcale nie musi oznaczać nic negatywnego, to również ma swój urok), ale nadal są przy tym solidni. Dla każdego ten album może znaczyć coś zupełnie innego, co jest absolutnie naturalną kwestią.
Chciałem teraz wyróżnić, przede wszystkim Buka za dostarczenie mi najsłodszej, przepełnionej nocnym urokiem, melodyjną bajeczkę, która przypomina mi, czym tak naprawdę jest strach. Ta delikatna struktura, budująca przestrzeń, zaprasza mnie do wspólnych przemyśleń, ale również uspokaja mój nastrój. Nie można zapomnieć o bardzo dobrym tytułowym utworze Mogło być nic od którego zacząłem wierzyć w ich rozwój. Drogi proste to trochę happy song z ukulele, które wielu może irytować, lecz nie da się odmówić, że postarali się wzbogacić kompozycję o rozwinięte post-chorus. Bardzo sympatyczne, nie najlepsze. Kiedy mówiłem o modernistycznym słowiańskim brzmieniu, właśnie kwintesencją jest utwór Byle jak. Zwarta melodia, z lekka cięższą elektroniczną gitarą dodaje temu albumowi kolejnego odcienia.
I wtedy przyszedł czas na folkowy klasyk – rozpoczynanie od minimalistycznej gitary, do budowania coraz mocniejszej muzyki, a więc wyprodukowane bez większych zaskoczeń Nie ma mnie. Nie brakuje również mocniejszych wiatrów słowiańskiego folku, który występuje Zaczniemy od zera. Niestety za tym nie przepadam, głównie przez tekst:
Nikt nie powiedział, że oddech może być taki ważny – co?
Brakuje słów, zaczniemy od zera. – he?
Ale na szczęście poprawiają się przy utworze Maska, dostarczając mi podobnych wrażeń jak na samym początku albumu. Warto zajrzeć do tego utworu, ze względu na istotny temat poruszony, a może komuś otworzyć oczu na to, że udawanie szczęścia nie jest dobre.
Podoba mi się, że duet skusił się na jeden instrumental Wyjście z Bankietu, które jest kontynuacją Bankietu. Jeszcze przed końcem zaserwowali organiczny, groovy track Przezroczysty świat, od którego nie mogę się oderwać od premiery. I szczerze mówiąc, wolę tańczyć do takiej muzyki, niż nudnego, swędzącego moje nerwy EDMu.
Ostatni utwór z płyty Idzie zima, jest ciekawym zwieńczeniem, choć niestety traci on na przerysowanej strukturze. W refrenie dzieje się zbyt wiele, żeby naprawdę poczuć ten chłód. Tu jest ten problem, którego obawiałem się spotkać na przestrzeni całości, jednak tak się nie stało, i tylko raz pojechali po bandzie.
Podsumowując, Kwiat Jabłoni niekwestionowanie nie ucierpieli na syndrom drugiego albumu, i sprawnie wyszli z dowodem rozwoju. Mam nadzieję, że rodzeństwo Sienkiewiczów dalej będzie przeć w górę, udoskonalając swoje folkowe zapędy.