Wielki powrót wielkiej gwiazdy, o której mainstream nie może zapomnieć, nawet jeśli zdążyła przez siedem lat tworzyć muzykę bez zastanowień nad komercyjnym wtopem. Dojrzałość Miley na “Plastic Hearts” udowadnia, że można świadomie być nietrwałym w uczuciach. Niegrzeczna kobieta, z której lepiej nie warto brać przykładu.

Destiny Hope, czyli Miley Cyrus. Była gwiazda Disney’a, uwielbiana przez nastolatki Hannah Montana. Nauczyła się żyć bez zobowiązań, z jeszcze większym dystansem. A “Plastic Hearts” to łagodniejsza forma buntu, niż abstrakcyjne odklejenie od rzeczywistości w 2015 roku (chociaż Her Dead Petz jest naprawdę dobrym albumem). W pewnym momencie Miley upuściła swój bagaż doświadczeń, całej presji i wspomnień, dla ostatecznej utopii w swojej moralności, gdzie robi to co chcę. Robi to co chce, nawet kosztem innych.

Chyba nikt nie powinien mieć żadnych zastrzeżeń do jej zdolności wokalnych, jedynie problem leży w często niezbyt trafnej produkcji, która zabija całe piękno głosu. Wprawdzie nie jest to piękno, jakie można sobie wyobrazić, aczkolwiek ma w sobie siłę i pasję, która dla mnie jest znacznie ważniejsza od zwykłego “przyjemnego” odśpiewania piosenek jak pracy domowej.
A Miley swoją takową pracę domową zdała, żeby móc wyjść na scenę i wykorzystywać swój potencjał w jedynym słusznym gatunku do którego została stworzona, czyli rock. No dobra, pop-rock.

Słuchając samego już albumu, bez patrzenia na poboczne działania artystki… nie do końca chciałbym znaleźć się w jej otoczeniu jako “znajomy”. Cyrus otwiera się przed nami do tego stopnia, że powstrzymuje wszelkie hamulce przy spowiadaniu się ze swoich grzeszków. Łamaczka serc, pretendentka na tron najmniej czułej romantyczki, żeby brzydko nie powiedzieć słowo na K. Swoją drogą obrała całkiem mądrze gatunek, w którym najczęściej wokaliści nie należą do najmilszych i kochanych osób. Ciekawe co będzie robiła po koncertach w swoim hotelu…

Z tego miejsca, chciałbym już przejść do utworów.
Zaczynając od otwierającego, fenomenalnego “WTF Do I Know”. Nie mam absolutnie nic do rozpoczynania pop-rockowego albumu z takim ogniem. Mam też przeczucie, że zaciera się nieco o kicz związany z muzyką Hannah Montana, ale podkręcone do takiego stopnia, że wchodzi do głowy jak najbardziej chwytliwy kawałek.
Na albumie nie brakuje zatem chwytliwości, ponieważ tytułowy utwór “Plastic Hearts” ponownie w refrenie stawia na rytmikę, gdzie troszkę udaje się ukryć kiczowaty styl. Wiedząc jaki był zamysł, mam na uwadzę, że te utwory często stoją na skraju tandety. Na szczęście Miley ma na tyle świadomości artystycznej, dzięki czemu unika tego czego byśmy nie chcieli usłyszeć w 2020 roku.

Pierwsza ballada na płycie “Angels Like You” uważam za najmocniejszy moment pod kątem tekstu. To tutaj po raz pierwszy i w najbardziej wymowny sposób streszcza ile w niej toksyczności:

It’s not your fault I ruin everything

And it’s not your fault I can’t be what you need

Baby, angels like you can’t fly down here with me

Z drugiej strony domyślam się, że w jej rozumieniu ta “wolność” rozchodzi się o jakąś skrajność. Zapewne wychowana w świetle reflektorów i pozbawiona świadomości, że związek to nie oznacza odebranie wolności przynosi taki rezultat. Wydaje mi się, że ostatnio romansowała z dobrymi, nie toksycznymi ludźmi.

Drugi singiel, czyli “Prisoner” to również pierwszy duet na albumie. Dua według mnie wypada tutaj znacznie lepiej od gospodarza, ale ogólnie sprawuje się w porządku. Trochę męczy. W pewnym momencie będzie to skip, gdyż ciągle słucham PH.
Jednym z moich faworytów jest “Gimme What I Want”, niestety krótkie, choć zdaję sobie sprawę, że więcej od niego nie wymagam. Od samego początku napawam się z rozkoszą do końca.

Natomiast Night Crawling” skradło moje serce. To co tutaj się dzieję przeszło moje oczekiwania. Po duecie z Billy Idolem miałem nadzieję na przebój, i dostałem to co chciałem. Z całego serca ściskam “Midnight Sky”, które według mnie wśród fanów popu może zostać niedocenione. W moim odczuciu Midnight Sky jest czymś więcej niż kolejną piosenką Miley Cyrus, bowiem traktuję to jako podsumowanie długoletniej, dość skomplikowanej kariery. Elastyczna, świetlista, pełna fascynujących disco dźwięków. Można przy tym sobie pochillować, lub śpiewać z nią 

I was born to run, I don’t belong to anyone, oh no

I don’t need to be loved by you

Przez wielu niedoceniony spokojny kawałek “High” być może faktycznie nie pasuje idealnie do klimatu na Plastic Hearts, jednak sam utwór przypadł mi do gustu bardziej niż większość albumu “Younger Now”. Poza tym coś mi się wydaję, że podczas koncertów – jeżeli postanowi wykonać High wiele fanów przeprosi się z nim.

Moimi dwoma koszmarkami na płycie są zdecydowanie “Hate Me” oraz toksyczne “Bad Karma”. Pierwszy jest dla mnie niczym więcej jak zapychaczem, i przy okazji nie wiem w jakim celu został napisany. Drugi jest po prostu społecznie szkodliwy. Tak jak zdarzają się pop gwiazdy z żałosnym przekazem o zdradzie, pokazując przy tym świetną zabawę, liczyłem jednak, że Miley będzie miała więcej rozumu. Niestety jej podejście po raz kolejny udowadnia mi, iż jest bardzo złym wzorem do naśladowania.

I never learn my lesson so I always do it twice

Nie wspominam nawet o durnych odgłosach Miley, które prawdopodobnie miały jeszcze bardziej przedstawić nam prawdziwy obraz złej piosenkarki.

Pod koniec albumu Miley próbuje wytłumaczyć się z tego jaka ona jest paskudna wobec kochanków, którym potem łamie serca dla zabawy, ale tak naprawdę tego nie chcę. Och rzeczywiście rozczulające… Co by to nie było ballada “Never Be Me” wyszła jej najlepiej prezentując delikatną stronę tego albumu. Produkcja może wydawać się prosta, a tak naprawdę drobne elementy budujące spójną linię melodyjną naprawde ociepla nasze serca. Trochę w tym retro popu. Ubolewam, że właśnie tym sposobem nie opuszczamy intymnej strefy Cyrus, tylko dokłada nam jeszcze “Golden G String”. Piosenka taka sobie. Ani to świetne, ani też słabe. Przeciętne zakończenie to nie to czego oczekiwałem po albumie, który jest fantastycznym powrotem do formy, nawet jeżeli moja opinia o jej osobie znacznie się pogorszyła.

Co do reszty:
Druga wersja “Midnight Sky” jest bardziej dynamiczna i brudna, i niezbyt przypadło mi do gustu, ponieważ ten utwór cenię właśnie za to jak został zaaranżowany w oryginale.
Wykony “Heart of Glass” oraz “Zombie” wyszły jej fenomenalne, i szkoda mi wyboru pójścia w bardziej pop niż klimatyczny więcej wymagający rock. No cóż.

Ostatecznie szósty album Miley Cyrus prezentuje się bardzo dobrze pod kątem produkcji, formy, udanego dryfowania po pop-rockowym kiczu bez potykania się o własne nogi. Niestety niegdyś moja idolka dzisiaj przeczy bardzo moim poglądom oraz moralności, ale to jest jej życie, więc no love, but respect. A ja dalej będę wyczekiwać kolejnych posunięć artystki, ponieważ być może jeszcze nie raz nas zaskoczy nowymi dla niej gatunkami.

product-image

Miley Cyrus - Plastic Hearts

7.8

Co o tym sądzisz?

Podekscytowany
1
Szczęśliwy
0
Kocham
0
Nie wiem
0
Raczej słabo
0

Sprawdź również...

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Więcej w:Albumy