Drugi dzień tegorocznego Orange Warsaw Festival był absolutnym świętem popowej energii i klubowego szaleństwa. Już od wejścia na teren festiwalu czuło się napięcie – dzień był wyprzedany, a główną atrakcją wieczoru była Charli XCX w swojej pełnej, zuchwałej, błyszczącej erze BRAT.
Brytyjska artystka wkroczyła na scenę niczym huragan – zaczęła od „365” w remixie z Shygirl i od razu narzuciła tempo, które utrzymała do samego końca. Tłum był gotowy na wszystko – tańczył, skakał, krzyczał każdą linijkę tekstu razem z nią. Niezwykle kontaktowa, pełna pewności siebie Charli, co chwilę rzucała w stronę publiczności porozumiewawcze spojrzenia i komentarze, a w pewnym momencie podzieliła się zabawną anegdotkę, że rozmawiała z Chappell Roan, która grała dzień wcześniej i powiedziała, że Charli musi być gotowa na Polskę, bo jest tutaj niesamowita energia – miała absolutnie rację!

Charli XCX doskonale wyczuwała klimat – potrafiła balansować między delikatniejszym „Apple” i „Everything is romantic”, a wybuchowym „Vroom Vroom” i kultowym „Track 10”, które rozgrzało publikę do maksimum. Nie mogło też zabraknąć „I Love It” – ikonicznego kawałka, który wszyscy śpiewali z uniesionymi rękami na sam koniec koncertu.

Jej era BRAT to nie tylko muzyka – to styl życia, postawa, energia i bezkompromisowość. To coś, co w Warszawie zostało przyjęte z otwartymi ramionami.
Na długo zapamiętamy ten koncert – pełen mocy, szczerości i niepowtarzalnego klimatu.
Charli, wracaj do nas jak najszybciej. Polska była gotowa – i dała z siebie wszystko.

Wyświetl ten post na Instagramie
fot. główne: @hredcliffe