Mimo, że ten utwór napisaliśmy jako ostatni, „Live and Never Die” okazał się być idealnym numerem otwierającym album – wyjaśnia wokalista Lauri Ylönen. Chyba nigdy jeszcze nie napisałem piosenki z taką ilością pozytywnych słów i dźwięków. Jest w niej naprawdę dużo energii.
Ostatni rok obfitował w wyjątkowe wydarzenia dla całego zespołu – od ponownego nawiązania współpracy z songwriterem/ producentem Desmond’em Child (Kiss, Bon Jovi, Aerosmith), po rozpoczęcie współpracy z nową gitarzystką Emilii „Emppu” Suhonen i reprezentowanie Finlandii podczas Eurowizji w Turynie.
Stworzenie nowego albumu „Rise” zajęło nam 3 lata. Przeszliśmy długą drogę od sporego dołka aż do tego pięknego momentu, w którym znajdujemy się teraz. Mieliśmy nagrać album w Eastbourne (Anglia) w 2020 roku, ale COVID popsuł nam wszystkie plany. Mieszkamy w innych krajach, więc utknęliśmy na różnych kontynentach, starając się nagrać ten krążek przez internet. To się nie powiodło. To była bardzo trudna i czasochłonna praca, łącznie z montowaniem i wysyłaniem plików na drugi koniec świata. Wszystko skończyło się rezygnacją gitarzysty i niemal rozpadem zespołu – przyznał Lauri.
COVID zebrał więc swoje żniwo, ale może tak miało być, bo zaraz po tym, zaczęło dziać się dużo dobrych rzeczy. Napisaliśmy utwór „Jezebel”, który odniósł ogromny sukces. Spotkaliśmy Emppu, która została naszą nową gitarzystką. Jest niezwykle utalentowana i wniosła zupełnie nową energię do zespołu.
Pierwotnie album miał mieć tytuł „Nightdivision”, a to ze względu COVIDa, który nas rozdzielił. Ale po tym, jak przyszły te wszystkie pozytywne momenty, chcieliśmy zmienić nazwę na taką, która będzie lepiej oddawała nasze nastawienie i nastrój. The Rasmus był zawsze połączeniem melancholii i nadziei – a teraz widać to bardziej niż kiedykolwiek – dodał wokalista.
A już w październiku The Rasmus rozpoczynają europejską trasę koncertową, w ramach której odwiedzą również Polskę. Grupa zagra u nas 2 koncerty: w Warszawie (12/10) i Krakowie (13/10).
fot. materiały prasowe