Michał Sołtan w wywiadzie dla Musiclife.pl!
Dał się poznać szerszej publiczności dzięki koncertom na balkonie. Niedawno także premierę miał jego najnowszy singiel pod tytułem Origami Blues. Przed Wami… Michał Sołtan! Kim jest i o co chodzi z balkonowymi koncertami? Tego dowiecie się w naszym wywiadzie. Zapraszamy wszystkich do lektury! 🙂
Zaczniemy od takich bardziej aktualnych spraw. Można powiedzieć, że dałeś się poznać szerszej publiczności dzięki występom na balkonie, o których usłyszała już chyba cała Polska. Stąd też pytanie, skąd u Ciebie wziął się pomysł, żeby robić takie koncerty? Ktoś Ci go podsunął czy po prostu sam na to wpadłeś?
Sytuacja wyszła totalnie spontanicznie. Otóż w niedzielę 15 marca przyłączyliśmy się z moją narzeczoną i żółtym psem do wyjścia na balkon. Akcja nazywała się „Cała Polska wychodzi na balkony”. Polegała na tym, żeby się zsolidaryzować i podziękować Służbie Zdrowia właśnie za to, jak się nami opiekują. Znam kilku lekarzy, kilka pielęgniarek i jest to naprawdę ciężka praca, bardzo stresująca, szczególnie w tym okresie. I polegało to na tym, żeby wyjść na balkon i bić brawo. Uczyniliśmy to. Natomiast tak patrzymy, że z boku stoi gitara. Pomyślałem, że może coś zaśpiewam sąsiadom, bo też wyszli. Sąsiadów, tak przyznam szczerze, za bardzo nie znaliśmy, bo to jest jednak warszawska kamienica, troszeczkę każdy żyje swoim życiem i naprawdę wiele osób, mimo że żyje w tym samym budynku, po prostu się nie zna, co jest powszechne w miastach. To było niesamowite, że mój występ się spodobał. Stwierdziliśmy, że może wrzucimy to na fanpage, pokażemy, że się solidaryzujemy ze sobą. I to, co się zadziało do wieczora, te reakcje ludzi, ilość udostępnień, ilość ciepłych słów, które napływały do nas, że to jest napawające energią, że to super sprawa, że już chcą kupować tutaj mieszkania nieopodal (śmiech). Naprawdę to było wyjątkowe i przyznam, że to był taki zastrzyk niesamowitej energii. Stwierdziliśmy w takim razie, że będziemy to robić codziennie, przez cztery tak do dziecięciu minut maksymalnie, bo też trzeba brać po uwagę to, że ktoś wraca po pracy, odsypia. My oczywiście gramy w ciągu dnia, ale są małe dzieci czy coś. Przyznam też, że nasi sąsiedzi są mega kochani i są prośby o codzienne, kolejne występy. Więc powstała sala koncertowa naturalnie w kamienicy (śmiech).
Fajne urozmaicenie czasu.
Bardzo, bardzo. Staram się dawać z siebie wszystko. Przyznam, że to, co się wydarzyło we wtorek, dwa dni później, przeszło nasze oczekiwania. Wykonanie piosenki „Origami Blues”, która teraz miała być promowana, osiągnęła chyba ponad 2,5 miliona zasięgu i ponad milion odsłon na facebooku. Jakiś kosmos. Co tu się dzieje, o co tu chodzi. Człowiek się stara, pracuje całe życie, w sumie z 20 lat, a nawet lekko więcej. Na różne koncerty, mniejsze, większe jeździ, a tu wystarczy wyjść na balkon, wyjść umytym i zaśpiewać (śmiech). Niesamowite. Klasycznie trafiliśmy w miejsce i czas.
Okładka singla “Origami Blues”
Opowiesz nam coś trochę o swoim nowym utworze „Origami Blues”? Co chciałeś nim przekazać?
Pomysł na tę piosenkę zrodził się podczas jednego ze śniadań na ulicy Mokotowskiej w kafejce, gdzie Bruno dostał w ogóle swoją miskę. Ta knajpka „Przegryź” się nazywa. W karcie są nawet dania dla psów i suk, miska mniejsza, miska większa. Bardzo nas to ucieszyło. Więc każdy wcinał sobie swój posiłek, siedzieliśmy później przy kawce i jakieś myśli mi przelatywały. Siedzę z ukochaną, widzę czarno-białe kafelki. Faktycznie każdy z nas ma myśli czasem białe, czasem czarne. To jest taki trochę wielopłaszczyznowy wydźwięk, bo możemy mieć i te dobre, i złe myśli, co nie oznacza, że nie ma jakiegoś koloru po środku. Możemy być na tak, możemy być na nie, ale też może warto się zastanowić, że jest coś pomiędzy. Teledysk, który do tego powstał nie jest czarno-biały, chociaż pokazuje dużo różnych wspomnień. Uruchamia pewnego rodzaju refleksje i to jest coś, czego nikt nie zdoła nam zabrać. Przesłanie jest takie, że dobre myśli skłaniają ku temu, żeby je kultywować i nikt nam ich nie zabierze. Złe myśli, warto o nich też pamiętać, ale po to, żeby nie powtarzać pewnych błędów, żeby były ostrzeżeniem.
Dużo utworów udało Ci się skomponować w tym wolnym teraz czasie?
Mam różne szkice, które dopracowuję. Tutaj na balkonie wykonałem między innymi utwory z płyty poprzedniej „MaloGranie” oraz singiel, którego premiery jeszcze nie było – „Kitchen Sink”, do słów Mungo Keulemans’a. Są kolejne plany na utwory. Jednak na razie skupiam się nad dopracowywaniem singli, a szkiców samych w sobie to jest bardzo, bardzo dużo. Mogę powiedzieć, że jest ich około kilkadziesiąt. Na etapie bliżej wydania są na razie jeszcze dwa single. I chciałbym się podzielić właśnie kolejnym singlem w maju.
Chcielibyśmy Cię bardziej poznać, nasi czytelnicy również. Cofniemy się zatem trochę do przeszłości. Powiedz nam czy muzyka towarzyszy Ci od zawsze, od dziecka? Czy może miłość do niej zrodziła się w pewnym momencie?
Właściwie od dziecka. To jest tak, że moja mama jest aktorką i skończyła też drugi stopień fortepianu przy ul. Krasińskiego w Warszawie, w szkole muzycznej im. Karola Szymanowskiego. Miałem to szczęście, że biegałem jako gagatek po garderobach m.in. w teatrze „Lalka”, tam było sporo sztuk muzycznych. Miałem też to szczęście, że Mama śpiewała mi pięknie i czysto kołysanki do ucha. Były także zabawy przy fortepianie, kolędowanie, przeróżne sytuacje muzyczne, performatywne. Bardzo dużo zabawy z muzyką. Właściwie to jest kluczowe. Na przykład Michael Jordan mówił, że najpierw baw się koszykówką, baw się nią jak najdłużej, a dopiero później zacznij traktować to profesjonalnie, poważnie, ale na początku musi być zabawa. I przyznam, że przez ten okres dzieciństwa faktycznie bawiłem się muzyką sporo, próbowałem, nie znając jeszcze nut w ogóle coś sobie układać. Nawet na pięciolinii pamiętam zapisywałem, ale to były jakieś hieroglify, zapis raczej muzyki współczesnej poważnej (śmiech). Może dziś ktoś by to odczytał, fani Lutosławskiego, Pendereckiego itd. Ale jeśli chodzi o przygodę ze szkołą muzyczną. Obejrzałem serial o Straussie, i mówię: mama, ja chcę na skrzypcach. I faktycznie, wysłano mnie na Kawęczyńską do szkoły im. Stanisława Moniuszki. Przez dwa lata, niestety, muszę się przyznać, nie byłem zbyt uczciwie ćwiczącym dzieckiem na instrumencie. Skrzypce raczej nie przypadły mi do gustu. Później jeszcze próba z fortepianem, ale zdrowotnie tak się złożyło, że musiałem to wszystko zostawić na czas trzech, czterech lat. Oczywiście pomiędzy był na przykład keyborad, małe występy w ramach zajęć pozalekcyjnych. W końcu trafiłem raz na taką sytuację, że widzę na koloniach scenę jak jakiś chłopak gra na gitarze, a obok niego wianuszek dziewczyn siedzi. I tak patrzę, ale fajnie! Bardzo mnie zafascynowała gitara. Natomiast myślę, że to wszystko razem tak fajnie współgrało. Grał utwory bliżej muzyki rockowej, czyli jakieś ballady zespołu Metallica, itd. I to mnie zafiksowało, żeby zainteresować się właśnie rockiem troszeczkę, czyli np. The Doors, Metallica, Slayer, różne odmiany. Złapałem bakcyla. Natomiast, żeby dopełnić tego szczęścia w wieku trzynastu lat dostałem pierwszą gitarę elektryczną, która się nazywała Mayones. Kosztowała 400 czy 500 złotych, dało się grać. Miałem też o tyle dobrze, że trafiłem na świetnego nauczyciela, Pawła Kozłowskiego, który zapytał mnie, bo to jest bardzo ważne, żeby zapytać na pierwszej lekcji– co chcesz grać? W sensie, co Ci się podoba, czego słuchasz. I ja w tym momencie tak patrzę, no bo to jest zupełnie inne podejście, a nie to, że ktoś przychodzi i mi mówi, co mam grać. To ja mówię, że teraz słucham dużo Metalliki. I tak przez pół roku robiliśmy właściwie to, co ja chciałem. Miałem wielką motywację wewnętrzną do ćwiczenia, że sprawia mi to radochę, że lubię grać, potrafię zagrać swoje ulubione riffy, ale równolegle zaczynam też sobie układać na ich bazie jakieś własne riffy, różne ścieżki muzyczne. Z kolegą założyliśmy zespół rockowy, metalowy. To już była końcówka podstawówki. Pierwsze koncerty, klub sportowy Dolcan Ząbki, tuż przy stadionie. Czyli nie zagraliśmy na stadionie, ale w tym klubie „przy” (śmiech). To były świetne doświadczenia, pierwszy kontakt z publicznością, pierwsza prezentacja takich przepracowanych utworów z zespołem. To ma też bardzo duże znaczenie, że jeżeli uruchamiasz w sobie twórcę, to faktycznie, żeby to szybko znalazło ujście. Nawet jeżeli jest to dla pięciu osób. Tam nawet było nieźle, bo było chyba ze 100-200 osób. Ale raz zdarzało mi się zagrać koncert, nawet w ciągu tych ostatnich pięciu lat dla jednej osoby. Bardzo skracając, później przeszedłem przez takie zainteresowanie bluesem, rockiem progresywnym, a potem jazzem. Był również chór w liceum, czterogłosowy, pod dyrygenturą Izabeli Tomaszewskiej, który bardzo dużo mi dał. To też poruszyło kolejne zwoje w mózgu, uruchomiło szare komórki. Coś innego dzieje się w głowie. Dostałem się na Wydział Jazzu „Bednarska” i zrezygnowałem z wydziału muzykologii, która też mnie bardzo rozwinęła. Pamiętam, że bardzo otworzyła mi głowę na etnomuzykologię, antropologię muzyki, na historię muzyki. Wydział Jazzu. Poznałem tam wielu wspaniałych ludzi, muzyków. Z Imagination Quartet byliśmy na festiwalach w Chinach, w Niemczech, w Danii i to były już moje autorskie kompozycje jazzowe, instrumentalne, co było też takim mega zastrzykiem energii. Równolegle od końca liceum i chwilę w czasie wydziału współtworzyłem zespół Alters, przez osiem lat. Wiele się działo muzycznie jeżeli chodzi o Sołtana jako instrumentalistę, czyli gitarzystę. Natomiast sześć lat temu buchnęła totalnie miłość, zakochałem się w mojej narzeczonej. I tak zaczęły spływać teksty, zaczęły się piosenki, zaczęło się myślenie bardziej też o słowie, a nie tylko o muzyce, którą uważałem wcześniej za nadrzędną. Miłość tutaj była głównym motorem i jest do dzisiaj. Wsparcie, które mam dzięki Magdalenie to jest coś pięknego i napędzającego.
Wystąpiłeś w programie „Must Be The Music”. Czy udział w nim w znacznym stopniu wpłynął na Twoją karierę?
To był kolejny taki przecinek, zastrzyk energii. Byłem dopiero trzeci raz na scenie, sam jako lider, wokalista wraz z loop station, urządzeniem do loopowania. Dla mnie to było takie potwierdzenie, bo faktycznie spotkało się to z uznaniem i fajną oceną jurorów, że im się też spodobał mój pomysł na performance muzyczny. Loopowanie, czyli nagrywanie ścieżek na żywo i zapętlanie ich to jest taka forma, którą uprawia oczywiście kilka osób na Świecie, np. Jarle Bernhoft, Elise Trouw, Ed Sheeran, Ula Dudziak, Krzysztof Zalewski czy kiedyś sam Niemen. Każdy może grać solo i sobie zapętlać dowolne instrumenty czy głos. Jurorzy, oni docenili mój pomysł i to mnie utwierdziło, że coś chyba w tym jest. Przyznam, że jak teraz tego słucham po pięciu latach to wokalnie ja dopiero zaczynałem. Założyłem sobie w tamtym momencie, że będę rozwijać ten wokal, to ma sens, ale jeszcze mnóstwo pracy przede mną. Pamiętam nawet te słowa, które powiedziałem tam na scenie i to się stało. Bardzo dużo pracy w to włożyłem i starałem się dogonić warsztat wypracowany na instrumencie, poprzez ćwiczenie wokalu i jestem znacznie bliżej. Odnajduję własne, naturalne brzmienie. “Must Be The Music” był dla mnie bardzo motywujący. To mnie utwierdziło po raz kolejny „dobra idź w to i rób to dalej”. Czyli rób to co kochasz. Jeśli chodzi o pootwieranie drzwi to oczywiście, niektórzy mówią, że występ w talent show potrafi zamknąć lub otworzyć drzwi. Jeżeli możemy przyjść i zagrać własną piosenkę, jeżeli możemy coś takiego zrobić i zmierzyć się z publicznością to jest bardzo, bardzo dobre. Na pewno mnie to mocno zmotywowało do tego, żeby pójść dalej.
Co myślisz o udziałach w talent show? Czy to duża szansa dla młodych wokalistów?
Może być, ale nie musi. Spójrzmy na to ilu wokalistów lub ilu występujących zostało przy graniu, przy muzykowaniu bądź naprawdę sobie radzą w tej materii, utrzymują się z koncertowania, to jest ich główne źródło dochodu i mają tę samą pasję. To jest bardzo mały odsetek. To naprawdę jest niewiele osób. Oczywiście każdy ma gdzieś różne priorytety w życiu, dużo potrafi być zmiennych, jest to niełatwa branża, ale te nagrody w postaci małych sukcesów, traktowane jako cele, że idziemy dalej, to jest coś niezastąpionego. Na pewno jest to jakiegoś rodzaju sprawdzian. Nie lubię konkursów, egzaminów. Na Wydziale Jazzu, gdy miałem egzamin wstępny było dużo nerwów, mimo że dostałem się i byłem na pierwszym miejscu, skończyłem też z najlepszą oceną, ale to co było po środku, to ja wolę o tym nie mówić (śmiech). Bywało różnie. Więc jeżeli ktoś może wziąć udział załóżmy w konkursie, który potraktuje jak koncert, a nie jak wyścig o wygraną tylko po prostu jako zaprezentowanie się „oddanie tego najlepszego skoku” jak to Adam Małysz mawiał, to ma to sens. Idę – dobrze, jeżeli przy okazji wygram – super, ale to nie jest sport. Muzyka to nie jest sport. To jest właśnie to, że możemy pokazać własną wrażliwość. To jest też doświadczenie. Taki przykład, że ze sprzętem wchodzi wokalista, dostaje mikrofon i dostaje też takie odsłuchy. Jeżeli coś mu nie wyjdzie tym razem, a kiedyś będzie miał następną okazję, to już będzie wiedział, już się czegoś nauczy. Trzeba to traktować jako rozwój. Jeśli występujący podejdzie do tego z otwartą głową, że idzie zagrać koncert, to super. To może pomóc. Jeżeli ktoś napala się na wygraną i niecierpliwie do tego podchodzi, to z reguły nie wychodzi coś takiego.
Twoje największe marzenie związane z muzyczną karierą? Jest jakieś?
Moim marzeniem jest częste granie, dlatego że uzależniłem się od sceny, od adrenaliny. Nawet koncerty balkonowe, ja normalnie mam małą tremę, gdy wychodzę tutaj na balkon (śmiech). Mimo że nie jest to Gdański Teatr Szekspirowski, w którym miałem przyjemność zagrać czy Opole dwa lata temu, koncert Debiuty i różne mniejsze, większe koncerty, ale przyznam, że jest to uzależniające. To jest moje marzenie, żeby grać, bo to uwielbiam, uwielbiam być na scenie. Na pewno mogę jeszcze dodać, że zależy mi też na rozwoju nas jako artystów. Mamy z Madzią taki performance „MaloGranie”, który polega na tym, że Magdalena maluje na żywo obraz, a ja komponuję muzykę do tego. Robiliśmy to już wiele razy publicznie i mamy kolejne cele. W tym roku zrobiliśmy to m.in. we Włoszech. Takiej wolności w tworzeniu możesz nam życzyć.
fot. Bartek Zaranek
Czy towarzyszy Ci w życiu jakaś myśl/motto, którym się kierujesz, które cię motywuje?
Dużo tych stwierdzeń różnych jest i nagle nie ma żadnego (śmiech). Właściwie jest takie jedno. Miłość w życiu jest najważniejsza. Bo jak nie ma tej miłości to faktycznie tak do dołu się idzie. Madzia mi mówi, że jeszcze zdrowie. To zdrowie też (śmiech). Niby szczęście zawiera to wszystko, to szczęście też jest ważne. Jeszcze tak spojrzałem tutaj na Bruna, że dla niego ważny jest spacer i bardzo ważna jest kostka (śmiech), my tak myślimy rodzinnie dosyć. Ale tak, szczęście, miłość, niby są to banały tak zwane, ale jak tak trochę głębiej się nad tym zastanowić to coś w tym jest.
Dziękujemy Ci bardzo za poświęcony czas! Czekamy na kolejne nagrania z Twoich balkonowych koncertów i w ogóle życzymy dużo koncertów w przyszłości! 😊
⬇ Bądźcie na bieżąco i obserwujcie: ⬇
Facebook: https://pl-pl.facebook.com/MichalSoltanOfficial
Instagram: https://www.instagram.com/michal_soltan/?hl=pl
YouTube: https://www.youtube.com/channel/UC-qg2fTfrb8NEn1bWs_sJfQ
Michała znajdziecie również w serwisach muzycznych takich jak: Spotify, Tidal, Deezer, Amazon Music, Apple Music, Plus Music, Google Play Music.
Zdjęcie główne: fot. Bartek Zaranek