Zayn Malik po raz trzeci wychodzi z solowym albumem, który powinien łączyć podzielonych fanów przez ostatni krążek. Nagła zapowiedź ‘Nobody Is Listening’ – pierwszego głośnego albumu 2021 nie pozostawił we mnie nic innego jak ciekawość. Nietypowa okładka, tytuł sugerujący na coś głębszego. Album nie został doceniony przez świat, i wcale się temu nie dziwię.
Brytyjczyk, którego kariera po opuszczeniu kolegów z One Direction, miała nabrać tempa; wybrzmieć jako coś przełomowego. Z jednej strony wiele osób ucieszyło się z ‘Mind Of Mine’, aczkolwiek krążek nie szczycił się niczym wyjątkowym – ot porządne ~mroczne~ alternatywne r&b z electro-popem. Tylko, że był to 2016 rok, a hype na jego twórczość zaczął zanikać przez wydany dwa lata później ‘Icarus Falls’. Osobiście nigdy nie skończyłem tego albumu, ale z tego co udało mi się przesłuchać, nie wyciągnąłem absolutnie nic dobrego, prócz “Satisfaction” oraz dodanego później (raczej w wyniku desperacji) “Dusk Till Dawn”.
Zayn według mnie od zawsze miał dobry głos, ze wszystkich chłopaków z 1D był tuż za Harrym. I fakt, że jego umiejętności ograniczają się do wykonywania generic-sounding contemporary r&b naprawdę prosi się o pomstę do nieba. Kiedy on zrozumie, że jego dotychczasowa twórczość nie intryguje tak dużej ilości osób, na ile rzeczywiście zasługuje; chodzi mi o to, że wybranie ambitniejszych produkcji z małym naciskiem na groovy-smoothy r&b bardzo by sobie pomógł.
Zresztą nie rozumiem czego się tak wszyscy uczepili tego r&b, jak większość nawet nie robi tego porządnie, ani to dojrzałe, ani przyjemne.
-word nieszczególnie mnie to obchodzi. Nie najgorszy, chociaż z czasem pozbawiony życia singiel “Better” niby ma nadawać jakiegoś uroku… nie dobra, nie wiem co to miało znaczyć. Nieco lepsze, a przede wszystkim dość przyjemne dla mojego ucha jest “Outside” . Promocja krążka padła na singiel “Vibez”, które z pewnością nie przebije jego większych hitów. Marne 21 tys. odtworzeń, oj słabiutko. Utwór sam w sobie jest po prostu co najwyżej przeciętny, jak zresztą 90% albumu.
No właśnie, w tych 10% jeszcze jest miejsce na piekło, którym jest nudne do porzygu “When Love’s Around” z udziałem Sid. To jest synonim bezpłciowej, bez życia, praktycznie martwej piosenki. Ale, ale jeszcze nie zeszliśmy na dno piekielnego kręgu, bowiem na dnie czeka “Connexion”. Uh… okropne wokale, nieprzyjemna muzyka, mixing chyba kalkulatorem wykonany. Nie da się tego słuchać na trzeźwo, ale nie będę próbować nawet pod wpływem.
Bogu dzięki! Na moment moje serce wypełniło się miłością. Zayn po raz pierwszy (i ostatni) dostarcza fenomenalny popowy utwór “Sweat”, od którego nie potrafię się oderwać. Jest groovy, jest smoothy, wokale perfekcyjnie współgrają z ciepłym dźwiękami prosto z syntezatora. Jeśli boisz się zanurkować do tego asłuchalnego albumu, to przynajmniej sięgnij po ten kawałek. Myślę, że to jeden z jego najlepszych – o ile nie najlepszych w ogóle.
to jest trolling? cała recenzja jest napisana jak żart randomowego trolla na stan twitterze, ilość nieścisłości i przekłamań przytłacza, ale najzabawniejszy jest momentem z ft. na Calamity, przecież to jest on XD