Recenzje

#11. Moim brakującym elementem jesteś Ty, z Tobą żyć i umierać pragnę, czyli recenzja hitu „Something I Need” OneRepublic

OneRepublic_Something_I_Need_(Single_cover)

Wszystkie jak dotąd wydane single z najnowszego albumu wywierają na mnie wielkie wrażenie. Tak też stało się i tym razem. Artyści, którzy łączą dwa gatunki w jedną całość nie dają po sobie poznać, że tworzą i grają muzykę, którą zaliczamy jednocześnie do POPu i do rocka. Każdy nowy utwór jest tak poskładany, że wynikiem wysiłków jest nowo powstały muzyczny hymn. Ta muzykalność i błyskotliwość zawarta w materiale daje się poznać, jako takiego naszego osobistego na trzy minuty przyjaciela. Niby nie widocznego, nie możemy go obejrzeć, ani nawet fizycznie się z nim spotkać, mimo to doskonale możemy wyczuć tą energię, radość, koloryt, dobroć i szczere emocje, które próbują nam sprzedać artyści a w szczególności Ryan Tedder, który ma w tym czynie swoją wyjątkową rolę.

Moje pierwsze spotkanie z piosenką Something I Need zostało przeze mnie skojarzone z jakimś szczególnym wydarzeniem. Poczułem się niczym gość zaproszony na wielką uroczystość. Początkowe rozczytanie tła muzycznego w moim mniemaniu przypominało singiel wydany na jakąś niecodzienną rzeczywistość, na coś wyjątkowego powiązanego ze szczególną okazją. Od razu przyszło mi na myśl, że ten singiel dobrze się sprawdzi w głośnikach, czy to słuchawkach podczas Świąt Bożego Narodzenia, bowiem naprawdę przyznaję, że rozczytałem to, jako świąteczną, muzyczną propozycję. Niczym wigilijną opowieść, historię opowiedzianą przy świetle i cieple kominka. Taka przystępna, spokojna a jednocześnie radosna, obwieszczająca coś, o czym nie wolno nam zapomnieć, jakąś wiadomość, którą trzeba wygłosić całemu światu. Dopiero z czasem, kiedy zapoznałem się z tekstem piosenki uświadomiłem sobie, że jest on wprost idealnie podłożony pod oprawę muzyczną. A wiecie, czym się rozczarowałem? Na końcu mojej przygody stanął teledysk, który trochę mnie zmylił i zamydlił moje oczy.

Oglądając klip masz przeczucie i świadomość, że żyjesz raz jeden. Dociera to do Ciebie, że warto jest przeżyć każdą najmniejszą, najkrótszą w Twoim bytowaniu chwilę, która bezpowrotnie przeminie, bowiem nie możesz sobie od tak straconego czasu odebrać. Wstajesz w nocy i każdą sekundą starasz się nadrobić czas, który kiedyś mogłeś nie rozporządzić odpowiednio. Masz przeczucie, że na pewne sprawy jest już za późno, po części się spóźniłeś. Jednak mimo wielu wydarzeń i zaistniałych niekorzystnych dla Ciebie sytuacji nadal masz u boku kogoś, kto jest Twoim kołem ratunkowym, które Ciebie pociągnie, dzięki któremu nie zatoniesz choćbyś wcześniej tego koła nie docenił i nie zważał na nie często. Dopiero po czasie nadrabiasz to, co wcześniej nieświadomie straciłeś i masz gwarancję, że ten ktoś u boku to wyjątkowa istota, dla której jest warto rzucić wszystko, zatonąć w niej w niepamięci, poświęcić się dla niej i razem z nią zatracać się w czasoprzestrzeni. Wtem głosisz: Boś jesteś antidotum na rzeczywistość, brakującym, szczególnym elementem mojego życia, który nie zostanie zgubiony. Choćbyśmy się zatracili, choćby ktoś bądź coś ponad wszystko chciałby mnie wymazać z tego świata to pozostaniemy połączeni i nie rozłączni. I jeślibyśmy mieli odejść, to odejdziemy razem. Zostaniemy zapomniani i zatraceni razem, ponieważ ja tego chcę ponad wszystko. Nasz koniec jest naszym przeznaczeniem.

Pomysł o połączeniu przeciętnego mężczyzny z pięknym, młodocianym olśnieniem, które przecież mogłoby być natchnieniem dla tysięcy to wprawdzie historia z życia wzięta, nie jedna była taka historia. Tu akurat jeszcze nie ma barier, żeby sobie to na swój sposób rozczytać. To właśnie historia opowiedziana o miłości z prawdziwego zdarzenia, która przyszła gwałtownie i niespodziewanie, jednak połączyła dwa zupełnie inne widzialne zaledwie okiem światy. Zatem ten powracający, zabójczy pies byłby symbolem powracających kłopotów? Tą przyczyną przeczucia nadchodzącego schyłku, które za każdym spotkaniem stają się nie do zniesienia w rezultacie doprowadzające do skończenia ze sobą? W tym miejscu pragnę się zatrzymać, dosyć tych dywagacji i rozprawek. Właśnie tego, co widziałem nie jestem pewien, ponieważ jak można wpierw być na własnym pogrzebie a później znów być zaatakowanym przez czteronożnego zabójcę,otrzymując ostatecznie absurdalny cios poniżej pasa, będąc niczym mitologiczny Prometeusz ukarany na wydziobywanie przez sępa. Nienaturalnie i niezrozumiale, jednak czuję, że z tego teledysku płynie także drugie, ukryte przesłanie o nigdy niekończących się problemach, o zwyczajnym życiu, które swoją niedoskonałością będzie nas prześladować do końca wszystkich chwil straconych i nadrobionych, kto wie czy nie zagnie czasoprzestrzeni i nie przypomni o sobie w innej rzeczywistości. Bowiem nigdy nie jesteśmy niczego pewni. Na ten moment jestem pewien, że utwór składający się na przestrzeń wizualną i dźwiękową ma dwa dna i jedno z drugim często może nie mieć ze sobą nic wspólnego, bo z pewnością na świecie jest osoba do pary, z którą góry przenosić możemy.

Jednak z drugiej strony obie sytuacje bardzo lubią się powtarzać i przeplatać w naszej doczesności z tego tytułu ja utytułowałem całość audiowizualną jako dwie strony medalu a za to Wy możecie zatytułować tą ARCY-recenzję pisaną inaczej za odbiegającą wzorcowi recenzji. Ale na tym właśnie polegają moje dywagacje i osobiście sporządzane interpretacje 🙂

Pozdrawiam Was serdecznie i trzymam kciuki za Wasze osobiste przemyślenia, być może wystarczy skończy się to na niewgłębianiu się w zawartą historię, lecz na pogłębieniu się w tych doznaniach dźwiękowych, które za każdym razem na swój sposób potrafią ukoić nawet najbardziej niespokojną duszę 🙂

 źródło okładki albumu: en.wikipedia.org

OCENA całości: 6,5/10

recenzję napisał: BarteQ

Co o tym sądzisz?

Podekscytowany
0
Szczęśliwy
0
Kocham
0
Nie wiem
0
Raczej słabo
0

Sprawdź także

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.

Więcej w:Recenzje