[2013] Demi Lovato "Demi"
Ach, ta Demi Lovato. Niby dopiero co wydała album „Unbroken” (2011 rok) a już zasypuje nas nowościami. Krążek zatytułowany, bardzo twórczo, „Demi” ukazał się w maju bieżącego roku. Po promującym go singlu „Heart Attack” nie oczekiwałam jednak wybitnej płyty. Ale czy mogłam przeczuwać, że będzie aż tak źle?
Słuchając czwartego już studyjnego krążka wokalistki, człowiek zapomina, jak Demi zaczynała. Pamięta ktoś jeszcze jej pop rockowe piosenki w stylu „Here We Go Again” czy „Got Dynamite”? Zapewne wiele osób wspomina je z rozrzewnieniem i zastanawia się, co z tej Demi w ogóle wyrosło. O ile na „Unbroken” rockowe melodie porzuciła na rzecz lekkiego, przyjemnego popu i muzyki r&b, tak na „Demi” poszła o krok dalej i postawiła na electropop. Nie mam nic do elektroniki, jeśli wykorzystana jest umiejętnie i ciekawie. Jednak piosenki Lovato nie są ani interesujące, ani tym bardziej dobre. Ladies & Gentlemen, przedstawiam wam jedną z najgorszych płyt 2013 roku.
Tym, co najbardziej mnie razi na albumie „Demi”, jest fakt, że wokalistka całkowicie zatraciła swoją indywidualność i postanowiła podążać śladami takich gwiazd jak Britney Spears, Katy Perry czy Rihanna. Jednak o ile wymienione w poprzednim zdaniu wokalistki dobrze sobie radzą na scenie dance, tak Demi odpada w przedbiegach. Nie ma tej charyzmy, autentyczności. W tanecznych piosenkach zawartych na „Demi” wyczuwam nutkę (zresztą, niejedną) fałszu. Szkoda, że Lovato postawiła na sukces komercyjny (może jej w tym „X-Factorze” mało płacą?) i zamiast zachwycać publiczność swoimi niebanalnym utworami, straszy nas dyskotekową, ciężką rąbanką.
Zaczyna się od singlowego przeboju „Heart Attack”. Co go wyróżnia? Nudny, mało pomysłowy bit i refren poniżej możliwości Demi. Podoba mi się jednak tytuł piosenki – po polsku atak serca. Bardzo trafnie dobrany. Jednak nie tylko atak serca czeka nas, jeśli przedawkujemy „Heart Attack”. Innymi następstwami są wymioty, ból głowy i pęknięcie bębenków usznych. Nieco tylko lepiej przedstawia się „Made in the USA”. To chwytliwa piosenka, która pasowałaby do Katy Perry. I ponownie Demi trafiła z tytułem. Świetnie słychać, że to amerykańska produkcja. Niestety. „Without the Love” jest spokojniejsze, ale nie oszukujmy się. Ładną balladą to to nie jest. Podobnie zresztą jak „Two Pieces”.
Samą siebie Demi przeszła w „Neon Lights”. Po zapoznaniu się z tym nagraniem, mam ochotę przeprosić się z „Unbroken” czy „Hold Up” z poprzedniej płyty. „Neon Lights” to bowiem najgorsza i najstraszniejsza piosenka wokalistki. Zaczyna się ładnie, delikatnie. Chwilę później się rozkręca i dostajemy potężną dawkę kiczowatej, dyskotekowej muzyki. Po usłyszeniu „Neon Lights” dochodziłam do siebie przez kilka dni. Taką ma (negatywną) moc. Równie mocno nie lubię „Fire Starter” oraz „Something That We’re Not”, przy którym moja cierpliwość do „Demi” zazwyczaj się kończy i mam ochotę rzucić laptopem o ścianę. Przyjemnie i obiecująco zaczyna się „Never Been Hurt”, ale, nauczona doświadczeniem, z niepokojem oczekiwałam refrenu. Jaki jest? Typowy dla tej płyty – zwykłe umca umca. Wiązałam jakieś nadzieje z „Really Don’t Care” i obecnością w tym kawałku brytyjskiej wokalistki Cher Lloyd, ale dziewczyny nie nagrały razem niczego odkrywczego. Ich duet jest nieznośnie banalny. Nawet nienajgorszy rap Cher tego numeru nie ratuje.
Sądzę, że krążek „Demi” mógłby przyczynić się do rozwoju medycyny. Już wyobrażam sobie tworzenie nowych tabletek przeciwbólowych. Jeśli są w stanie złagodzić skutki słuchania czwartego krążka Demi Lovato – trafiają do sprzedaży. Jeśli nie – kombinujcie dalej drodzy farmaceuci. Ja tymczasem biegnę wziąć Apap na ten koszmarny ból głowy, który spowodowały nowe kompozycje gwiazdki Disney’a.
Najlepsze utwory: Nightingale, In Case, Warrior, Shouldn’t Come Back
Najgorsze utwory: reszta
Plusy:
– ballady
Minusy:
– dyskotekowe piosenki, w których Demi średnio się sprawdza
– banalne, błahe melodie
Więcej recenzji autorstwa Zuziio:
Już dawno nie widziałam tak naszpikowanej jadem i subiektywnością recenzji.
Bardziej dosadnie się nie dało? Po co brać się za coś, co nas nie interesuje albo jesteśmy do tego tak koszmarnie nastawieni?
Kompletnie nie rozumiem zachowania recenzującej.
Mam nadzieje, że następnym razem milej nastawisz się do tego, co chcesz recenzować albo odpuścisz to sobie, bo rzucanie docinkami w stronę muzyka/artysty to bardzo słaby poziom krytyki, można powiedzieć najniższy.
Pozdrawiam.
H